Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

niedziela, 3 kwietnia 2016

Rodział I, część I - Rewiwal

   Czerń, błysk, czerń, błysk.
   Młody Wikary znowu bawi się włącznikiem od światła, pomimo że jego mama kazała mu przestać. Za minutę tata Wikarego włączy radio, żelazko oraz piekarnik, powodując zwarcie.
   Czerń.
   Tomas Hilary, lat trzydzieści cztery, właśnie zginął wskutek licznych ran postrzałowych - pierwszy pocisk przebił jego obojczyk. Walczył w Afganistanie.
   Błysk.
   Yao Li przyszła na świat sekundę temu. W przyszłości, zostanie lekarzem światowej sławy. Rodzice zaplanowali jej całe życie, od kołyski aż po grób. Jak żałośnie.
   Czerń.
   Juan Corvez otrzymał dziewiętnaście setnych sekundy temu swoją pierwszą emeryturę. Zasługuje na nią, pracował tak ciężko jako wybitny stolarz.
   I po raz ostatni, błysk.
A może nie do końca... Czerń i biel łączą się. Widzę! ...szare?

Początek i koniec.

   Dwóch chłopców. Pierwszy, mały brunet, z podekscytowania podskakiwał i kręcił się energicznie wokół swojego wyższego przyjaciela, który był niewyróżniającym się szatynem-ulicznikiem. Skoro o nim mowa, miał na imię Luke. Luke, w odróżnieniu od jego towarzysza, szedł z grobową miną a brwi chłopaka ujawniały nutkę irytacji. Przemierzali ciemniejący las, gdy Słońce zachodziło, mozolnie kończąc dzienną wędrówkę po niebie. Musiało ustąpić miejsca Księżycowi.
Drzewa kniei zrzucały powoli liście, które na ziemi niechętnie gniły. Rozpoczynała się wyjątkowo paskudna jesień - nieustannie lało oraz wiało, jednak ten dzień okazał się niespodziewanie pogodny. Co nie oznacza, że przez cały dzień świeciło, jakże wyrafinowane, płomienne ciało niebieskie. Dźwięk uderzających o gałęzie kropel deszczu odbijał się echem, a zapach, który otaczał podróżnych przesycił się metaliczno-dymną wonią. Drażniła ona zmysły młodszego chłopca. Szczypały go oczy, bezustannie starał się pohamować od kichnięcia i nie mógł pozbyć się z języka okropnego smaku... jakby zjadł przed chwilą roztopiony asfalt. Mimo to pozostawał radosny, żadna nowość.
   Smutny wymiar. Inni bogowie połączeni siłami i robić dość silni na ludzi? Na litość natury, po co trzymać ich tu?
   Dzieciaki zatrzymały się.
- Luke, czemu tutaj przyleźliśmy? - zapytał brunet, wyraźnie zniecierpliwiony. Otrzepał się z deszczu, niczym pies, po tym jak przemoczone kosmyki krótkich włosów wpadły mu do zaczerwienionych ślepi. 
Jego rzęsy po prostu ociekały ciekawością. Nie było chwili, w której zamknąłby choć na moment oczy. Tak podekscytowany, nie przespał nocy. Niemniej jednak, wypełniały go nieskończone zasoby energii. Skąd to się bierze?
Wczoraj Luke opowiedział jedenastolatkowi o ,,mega prezencie'', przygotowanym specjalnie dla niego. Powiedział także: ,,Będzie lepiej''.
Młody nie miał zielonego pojęcia co to mogło oznaczać, ale nie obawiał się żadnych zmian. Pragnął spróbować wszystkiego, co świat posiadał do zaoferowania.
   Naiwny, huh?
- Hugo.
- Co?? - mniejszy odwrócił się do kolegi w sekundę albo nawet mniej.
...Zatem taka jego nazwa, Hugo. Może być.
Starszy chłopak nie wiedział jak zacząć swoją wypowiedź. Podrapawszy się w potylicę począł jąkać się przez momencik. Pokrótce jednak zebrał litery ułożone w głowie, w słowa:
- Idź naprzód, cały czas. Nie wolno ci patrzeć za siebie i... - powiedział Lukas spiętym głosem. - nie wracaj.
Gdy tylko wskazał północny kierunek palcem, piętnastolatek już chciał zostawić towarzysza samemu sobie. Niestety przeliczył się myśląc, iż Hugo pozwoli mu uciec tak szybko. Dzieciak zatrzymał go.
- Nie czaję... Znowu robicie sobie ze mnie żarty? - naburmuszył się.
- Po prostu rusz się. Tam, na końcu lasu, czeka niespodzianka.
- Luuuke... - zastękał niezadowolony jedenastolatek. Nie miał już zamiaru grać w tę głupią grę! Tak też prezent stracił na znaczeniu.
   Nagle wszystko ucichło... Prawie wszystko. Poza donośnym odgłosem ciała zderzającego się z grzęskim gruntem. W lesie zapanowała taka martwa cisza, że nawet deszcz bał się ją przerwać. Cóż, deszcz może się bał, ale Lukas? Wręcz przeciwnie. Krzyczał, stracił resztki i tak wybrakowanej cierpliwości. Darł się tak głośno! Ptaki - ukryte wśród drzew - nie umiały znieść jego beznadziejnego plucia. Wolały odlecieć gdzieś indziej. A skulony na ziemi Hugo zerkał raz po raz w stronę starszego kolegi, uniknąwszy pięści Luke'a. Nastolatek szarpał nim, świadomie celował każde uderzenie w błoto obok głowy Hugona. Planował go wyłącznie zastraszyć.
- Ty naprawdę tego nie widzisz?! Inni cię tu nie chcą, nie ma mowy, żebyś z nami został! - wołał, pełen nienawiści oraz urazy. Przez moment jej źródło pozostawało dla brunecika nieznane.
Jednakże w chwili, gdy szatyn przyszpilił stopą głowę przerażonego chłopca do gleby, wszystko zaczęło składać się w całość. Hugo warknął głucho poprzez zaciśnięte zęby, to bolało. Nie tylko fizycznie, ale również psychicznie.
   No przecież! Młody wiedział, że wśród kolegów z szajki nie wzbudza szczególnej sympatii. Chociaż najmłodszy, pozostawał lepszy od nich. To doprowadzało ich do szaleństwa. Nie równali się z nim. Hugo biegał szybciej, skakał wyżej, dzień w dzień, wygrywał wszyściusieńkie zawody w siłowaniu się. Tylko, gdy nie miał humoru (co zdarzało się doprawdy rzadko) pozwalał im se sobą zwyciężyć.
Najzwyczajniej w świecie przewyższał ich pod każdym względem, wliczając w to spryt oraz inteligencję.
Kradzieże jedenastolatka były analitycznie przemyślane, nigdy nie poniósł porażki. Podczas gdy reszta chłopców... Zwyczajne, bezdomne ludziki - walczące o przetrwanie sieroty, mniej więcej.
- Nienawidzicie mnie, bo jestem najlepszy!! - wybuchł wściekle Hugo.
- Niech cię szlag, Hugo!
   Brunecik potrafił wykonać wiele czynności. Umiał wzniecić ogień, pozyskać jedzenie i wodę bez użycia jakichkolwiek pieniędzy, ale nie mógł nauczyć się jednej - wydawałoby się prostej - rzeczy. Niewiarygodnie lubił ludzi, ufał im. Dlatego też nigdy nie pomyślałby, iż ktoś zechce go zabić. Szczególnie przez wbicie mu noża prosto w serce. I on nigdy, przenigdy nie mógłby być jednym z nich. W tym świecie okazał się nic niewart, jako człowiek, więc został zmuszony do stania się kimś kompletnie odmiennym.
   ...Trupem? Wzruszenie, ja prawie łzę uronić!
   Nieżywy!
   Luke cofnął się, wcześniej potykając się o niedostrzeżony korzeń drzewa. Ze strachu aż usiadł. Jego prawa dłoń pokryła się małą dozą krwi. Potrząsnąwszy głową z niedowierzaniem, spojrzał z bliska na swoją garść.
Hugo leżał nieruchomo. Ręka chłopca była kurczowo zaciśnięta na rękojeści noża, który utknął w jego klatce piersiowej. Miodowe tęczówki młodego zniknęły, wyłącznie białka się pokazywały. Wyglądał niemiłosiernie, jakoby zwłoki. Nikt, kto teraz zobaczyłby go, nie powiedziałby, że jest świeży.
Czy Lukas właśnie zabił człowieka? Nie ma mowy... a może jednak?
Mimo wszystko, posiadał mocne - jego zdaniem - alibi. Ten idiota, Maks, mu kazał. Zrzuci na niego całą winę! Dokładnie tak, wszystko co wydarzyło się dwie minuty temu, było winą Maksa. Luke nie zrobił niczego złego, przecież posłusznie podążył za rozkazem lidera, czyż nie?
Wciąż wgapiony w dłoń, w mgnieniu oka zaprzestał rozwodzenia się nad ,,kogo by tu obsmarować", gdy natleniona posoka uciekła z jego krzywych palców niczym ożywiona.
- Yo, Lukas.